Morderca mimo woli

27 stycznia 2018 0 przez administrator

Nasz czytelnik w ciągu ostatnich dwóch dni dwukrotnie mógł stać się mordercą. Nie z własnej woli.

Po raz pierwszy zdarzyło się to, gdy wyjeżdżał z ulicy podporządkowanej na główną. Był wczesny wieczór. Panował już mrok. Sprawdził czy z lewej strony nadjeżdżają samochody. Światła reflektorów były jeszcze stosunkowo daleko. Sprawdził sytuację od prawej. Czysto. Jeszcze raz spojrzał w lewo. Miał dość miejsca, by zmieścić się przed pierwszym z nadjeżdżających samochodów pod warunkiem, że ruszy dynamicznie.

Nacisnął mocno na gaz. I wtedy, prosto przed jego maską, wyrósł ciemny kształt. Był to rowerzysta. Jechał sobie niespiesznie główną ulicą, kompletnie nieoświetlony z przodu. Nasz czytelnik nacisnął na hamulec. Jego auto zatrzymało się tuż przed prawym bokiem rowerzysty. A ten spokojnie popedałował dalej. Nawet nie zwolnił. Z tyłu miał pulsującą czerwoną lampę. Wielu rowerzystów uważa, że to w zupełności wystarczy. Ale wielu i tego nawet nie ma.

Po raz drugi ten sam kierowca omal nie został mordercą dzień później – czyli wczoraj. Tym razem pod koła wszedł mu pieszy. A było to tak. Nasz czytelnik tym razem jechał ulicą z pierwszeństwem przejazdu. Jakieś sto metrów przed nim po lewej była Biedronka. Z jednej strony ulicy na drugą wiodło przejście dla pieszych, bardzo dobrze oświetlone.

Ponieważ okolice przejścia zostały dobrze oświetlone, tym ciemniej było przed nimi. I jakieś 40-50 metrów przed pasami, kierowcy zamajaczyło coś ciemnego. Jechał 50 km/h. Na szczęście. Na wszelki wypadek zwolnił i dlatego znów zdołał wyhamować.

Na ulicy był pieszy. Ubrany w ciemną kurtkę i spodnie, przechodził przez jezdnię kilkadziesiąt metrów przed pasami, nie przejmując się nadjeżdżającym samochodem. Wczoraj było ślisko i gdyby nasz czytelnik zawczasu nie zwolnił, tym razem nie zdołałby wyhamować.
Pieszy dźwigał torby pełne zakupów. Jedna z nich miała żółty kolor i to ona zamajaczyła w ciemności. Oczywiście pieszy nawet nie pomyślał, że znalazł się o włos od śmierci. Przeszedł przez jezdnię i pomaszerował dalej. A nasz czytelnik zjechał na pobocze i przez dłuższą chwilę dochodził do siebie. Potem postanowił napisać do nas o tych dwóch incydentach. Ku przestrodze.