Tajemnica strzelaniny: czy policja ujęła prawdziwych zabójców?
29 sierpnia 2024Tajemnica strzelaniny: czy policja ujęła prawdziwych zabójców, czy pozostają bezkarni? Czy wyrok dożywocia odsiaduje właściwa osoba?
***
W samym środku dnia, na jednej z ulic Zabrza, rozegrała się scena rodem z gangsterskiego filmu. Bogaty hurtownik stał na chodniku przed kamienicą, w której mieszkał, gdy nagle z jadącego ulicą samochodu padły strzały. Zamachowiec, uzbrojony w broń maszynową, oddał w jego kierunku kilkadziesiąt strzałów, opróżniając magazynek pistoletu maszynowego. Wszystko działo się w biały dzień, w centrum miasta, na oczach przerażonych świadków.
Jednak to, co wydarzyło się po tej zbrodni – o ile wierzyć ustaleniom policji – bardziej przypomina komedię pomyłek niż profesjonalny zamach. Gdy tylko napastnicy – zabójca i jego kierowca – postanowili uciec z miejsca zbrodni, ich plan napotkał na niespodziewany problem: zabrakło im paliwa.
Pasażer niczym perski pasza
Samochód stanął. To zmusiło kierowcę do wyjścia i pchania pojazdu w stronę najbliższej stacji benzynowej. Co ciekawe, strzelec, który przed chwilą dokonał brutalnego morderstwa, pozostał w środku. Wygodnie siedział na tylnej kanapie, podczas gdy jego kompan w pocie czoła pchał auto.
Kiedy w końcu samochód został dopchany na stację benzynową, kierowca miał kolejny problem do rozwiązania – tym razem natury żołądkowej. Zmęczony wysiłkiem i burczeniem w brzuchu, postanowił na chwilę pozostawić pojazd na stacji i udał się do pobliskiego McDonald’s, aby kupić coś do jedzenia. W tym czasie morderca czekał na niego w samochodzie.
Hejka! Tutaj jesteśmy!
Obaj mieli w nosie to, że cała ta absurdalna scena jest rejestrowana przez kamery monitoringu. A może nie mieli, gdyż kierowca nie był uczestnikiem żadnego zamachu a w aucie nie było pasażera?
Ale wówczas nie powstałby materiał dowodowy, który by ich obciążał. Gdyż w McDonald’s kierowca natknął się na znajomego, który później zgłosił tę informację policji. W ten sposób służby zdobyły kluczowy trop, który doprowadził do zidentyfikowania osób zamieszanych w zamach.
Ten kuriozalny ciąg zdarzeń, od brutalnego morderstwa po ucieczkę zakończoną posiłkiem w fast foodzie, jest jednym z najbardziej niezwykłych przypadków w historii polskiej kryminalistyki. Choć ktoś mógłby twierdzić, że ciąg ten poddaje w wątpliwość profesjonalizm zarówno zamachowców, jak i niektóre ustalenia śledztwa.
Zamach na biznesmena w Zabrzu: Wątpliwości wokół ustaleń policji i sądu
19 lipca 2008 roku, na jednej z ulic Zabrza, doszło do brutalnego zamachu, który wstrząsnął całym miastem. Vache, bogaty ormiański biznesmen, został zastrzelony w biały dzień, gdy stał na chodniku przed wejściem do kamienicy, w której mieszkał. Napastnik oddał w jego kierunku 20 strzałów z broni maszynowej. Vache nie miał szans, by przeżyć. Sprawa szybko stała się priorytetem dla policji, a jej szybkie rozwiązanie stało się celem numer jeden dla śląskich służb.
Presja na funkcjonariuszy i początkowe błędy
Ówczesny komendant wojewódzki policji w Katowicach, Dariusz Biel, nie krył swojego oburzenia: „Nikt mi nie będzie w centrum miasta strzelał z broni maszynowej” – podkreślał, wyrażając presję, jaka ciążyła na nim i innych policjantach. Mimo to (a może właśnie dlatego), już na wstępie śledztwa pojawiły się poważne błędy i nieścisłości. Policja początkowo miała problem z ustaleniem nawet marki samochodu, z którego strzelano. W pierwszych doniesieniach mówiono o Mazdzie, potem o Oplu Corsie, a część świadków – w tym żona ofiary – zeznawała, że widziała czarne BMW. Ostatecznie policja przyjęła, że zamachowcy poruszali się Oplem Corsą, ignorując sprzeczne zeznania świadków.
Policja ma tylko jedno źródło
Śledztwo nabrało tempa, gdy na współpracę z policją zdecydował się Geworg, ormiański przestępca, notowany za handel narkotykami. To on wskazał Haczyka (postać znaną wśród mieszkających w Polsce Ormian) jako zleceniodawcę zamachu. Wskazał też Rosjanina, byłego żołnierza, jako strzelca. Jednak jego zeznania były pełne rozbieżności i wzbudzały wiele wątpliwości.
Geworg zeznał, że strzały padły z czarnego BMW, ale policja (jak wspomnieliśmy) przyjęła, że to był Opel Corsa. Być może tak stało się dlatego, że właśnie Opla Corsę Geworg pchał w dniu zabójstwa na stację benzynową (dodajmy, że nie w Zabrzu, lecz w Katowicach). I potem zgłodniał, więc skoczył po hamburgera.
Co więcej, w uzasadnieniu wyroku sądu, pojawiają się dwie sprzeczne informacje na temat pojazdu: z jednej strony sąd stwierdził, że część świadków widziała czarne BMW, ale jednocześnie wskazał, że strzały nie padły z tego samochodu. Kilka zdań później, w tym samym uzasadnieniu, sąd przytacza zeznanie świadka, który widział, jak z tyłu czarnego BMW strzelec przeładowuje broń i potem oddaje strzały. Takie sprzeczności w ustaleniach sądu budzą poważne wątpliwości co do prawidłowości orzeczenia.
Powrót gangu Olsena
W opary absurdu prowadzi nas relacja Geworga o tym, co wydarzyło się po zamachu. Według jego zeznań, po dokonaniu profesjonalnego zabójstwa, zabójca i kierowca mieli uciekać z miejsca zdarzenia, jednak ich samochód nagle stanął z powodu braku paliwa. Kierowca miał wysiąść z pojazdu i… pchać go do najbliższej stacji paliw, gdzie zarejestrowały go kamery monitoringu. Na miejscu miał go rozpoznać świadek, który później zgłosił to policji.
Takie zachowanie, absurdalne w kontekście tak profesjonalnego zamachu (cel został trafiony kilkadziesiąt razy a strzelec strzelał bez pudła), wskazuje na poważne luki w logice przyjętej przez śledczych wersji wydarzeń. Co więcej, Geworg twierdził, że po zatankowaniu samochodu – a przecież był w trakcie ucieczki z miejsca zabójstwa, zaś w aucie był dowód koronny zbrodni (pistolet maszynowy) – udał się do McDonald’sa, gdzie został zauważony przez świadka. Ta wersja wydarzeń, choć brzmiąca jak z komedii, została potraktowana przez policję poważnie.
Dziś Geworg twierdzi, że jego zeznanie zostało napisane i musiał je tylko podpisać. Tłumaczy, że zrobił to, ponieważ bał się, że jego najbliżsi trafią do aresztu.
Mieszkał w Słupsku i tam pojechano, żeby go przesłuchać. Przesłuchanie było nagrywane kamerą. Dziwi jednak to, że na nagraniu jest tylko jego przyznanie się do współudziału w zamachu na życie Vachego. Całej reszty tego przesłuchania nie ma.
Jak otworzyć okno, które się nie otwiera
Mimo poważnych wątpliwości, proces sądowy zakończył się skazaniem Haczyka na dożywocie oraz Rosjanina na 25 lat więzienia. Rosjanin nigdy nie przyznał się do udziału w tym zabójstwie. Podobnie jak Haczyk nie przyznaje się do tego, że je zlecił.
Sąd oparł swoje orzeczenie na zeznaniach Geworga. Był on jedynym źrółem wskazującym Haczyka i Rosjanina. Ci dostali bardzo wysokie wyroki, pomimo że niektóre z twierdzeń Geworga były sprzeczne z zebranymi dowodami. Na przykład, sąd uznał, że strzały mogły paść z przedniego siedzenia Opla Corsy, mimo że Geworg zeznał, iż strzelano z tylnego okna BMW.
Jak wiadomo, tylne okno w Corsie się nie otwiera. Z tym problemem poradzono sobie tak, że przyjęto, iż strzelec co prawda siedział z tyłu, ale strzelał przez przednie okno Corsy. A to się przecież otwiera.
Motyw zabójstwa również budził kontrowersje. Policja przyjęła, że Haczyk chciał się zemścić na Vache za wcześniejszy atak, w którym sam został ranny. Jednak Haczyk twierdził, że był w dobrych stosunkach z Vache i nie miał żadnego powodu, by go zabić.
Bryła, która strzelała
W 2019 roku Geworg już był po odsiadce. Wtedy złożył oświadczenie, w którym stwierdził, że jego wcześniejsze zeznania były wymuszone przez policję. Twierdził (jak wspomnieliśmy), że obawiał się o bezpieczeństwo swojej rodziny, a policja groziła mu, że jego bliscy również zostaną aresztowani. Geworg oświadczył także, że poprzednio wszedł w zmowę z innymi świadkami, aby obciążyć Haczyka, a policja miała wrzucić do jeziora bryłę metalu, która później została przedstawiona jako przetopiona broń.
Miano powiedzieć Geworgowi, by po za jakiś czas “przypomniał” sobie, gdzie tę bryłę wyrzucił. I Geworg sobie “przypomniał”, że ją wyrzucił do Pogorii w Dąbrowie Górniczej. Tam rzeczywiście znaleziono bryłę stopu metali.
Rzecz jasna nie sposób stwierdzić, czy wcześniej była ona bronią, z której strzelano do Vachego. Z której kiedykolwiek strzelano.
Biegły nie był w stanie stwierdzić nawet tego, czy wcześniej była pistoletem maszynowym Skorpion. A to właśnie z tego pistoletu maszynowego miano strzelać do Vachego (na zdjęciu pistolet maszynowy tej marki, ale nowszy).
Geworg był jedynym świadkiem, który bezpośrednio obciążył Haczyka. Pojawia się więc pytanie, czy wyrok dożywocia oparty na zeznaniach jednej osoby, przy tylu rozbieżnościach, był słuszny. Ponadto, na miejscu zdarzenia znaleziono aż 20 łusek. To sugeruje, że mogło być więcej strzelców niż jeden.
Szkic miejsca zbrodni i dalsze śledztwo
Vache miał 22 rany postrzałowe. Jeśli strzelano do niego tylko z jednego Skorpiona, to znaczy, że opróżniono cały magazynek broni.
Na miejscu zamachu znaleziono 20 łusek. Eksperci stwierdzili, że niektóre pociski spowodowały więcej niż jedną ranę.
Na miejscu zbrodni policjant wykonał szkic. On budzi kolejne wątpliwości. Ze szkicu tego wynika, że łuski znajdowały się po przeciwnej stronie samochodu niż ta, z której miały paść strzały. Przez otwarte okno auta strzelano w stronę chodnika. A łuski leżały na asfalcie ulicy, ale na środku jezdni i po jej drugiej stronie. Tak jakby wylatywały one przez okno z drugiego boku samochodu niż to okno, przez które strzelał strzelec.
Wszystkie te wątpliwości wskazują, że sprawa zamachu na Vachego nawet i dziś pozostaje otwarta. Zaś wyrok może wymagać ponownego zbadania.
Należy przecież zrobić wszystko, by upewnić się, że rzeczywiście pociągnięto do odpowiedzialności właściwe osoby.
Wszyscy jesteśmy zagrożeni
Sprawa zamachu na ormiańskiego biznesmena w Zabrzu rodzi poważne pytania. Pytania o to, czy rzeczywiście skazano prawdziwego zleceniodawcę i prawdziwego zabójcę. Dziś nie ma pewności czy te osoby w ogóle zostały ujęte. Jeśli okazałoby się, że wyroki dożywocia i wieloletniego więzienia oparto na wątpliwych dowodach i zeznaniach jednego świadka, to mogłoby oznaczać, że prawdziwi sprawcy pozostają bezkarni.
Jednak najważniejszy w tej sprawie jest szerszy kontekst – jeśli w tak głośnej sprawie, gdzie presja na osiągnięcie sukcesu była ogromna, możliwe było skazanie na podstawie sprzecznych i niepełnych dowodów, to jak możemy ufać, że w mniej nagłośnionych sprawach policja, prokuratura i sądy działają z należytą starannością?
Przypadki takie jak Tomasza Komendy, który spędził lata w więzieniu za zbrodnię, której nie popełnił, dowodzą, że system wymiaru sprawiedliwości nie jest nieomylny. Wątpliwości związane z procesem w sprawie morderstwa Vachego aż krzyczą. A historia Tomasza Komendy wskazuje na to, że ryzyko skazania niewinnej osoby może być większe, niż chcielibyśmy wierzyć.
***
Zapraszamy was na stronę iboma.media. Tylko ciekawe i ważne treści.
***
Ważny temat:
***
KOMENTARZE: TYLKO FACEBOOK.
Masz problem, widzisz problem, masz ważną informację? Daj nam znać:
[email protected] lub przez „Wyślij Wiadomość” na Facebooku Katowice Dziś.
***
Redaktor naczelny Katowice Dziś Mateusz Cieślak.
***
Fot. Wikimedia.