Śląsk jest bez niego uboższy. Dariusz Dyrda, założyciel i redaktor naczelny „Ślůnskigo Cajtůnga” nie żyje.

Śląsk jest bez niego uboższy. Dariusz Dyrda, założyciel i redaktor naczelny „Ślůnskigo Cajtůnga” nie żyje.

22 lipca 2021 Wyłączono przez administrator

Był wybitnym synem Ziemi Śląskiej.
Składając mu hołd, publikujemy jego ostatni felieton z nadzieją, że mamy jego zgodę.

***

Walczmy o język
Kropla drąży skałę! Gdy zacząłem kilka lat temu moją zakupową misję, postanowiłem sobie, że w Hajmacie nie będę robił zakupów w języku polskim. Albo sprzedawca rozumie, co do niego mówię po śląsku, albo opuszczam jego sklep czy stragani szukam takiego, gdzie mnie zrozumieją. I prędzej czy później jednak takiego sprzedawcę znajdowałem. A teraz po prostu wiem, gdzie jest masorz, u kierego kupia kłymbůwka z ŏwieziny, u kierego piekorza kiej godom, co chcą trzīto żymła niy dowajom mi trzech żymeł, kaj kupia borer a niý wiertło, abo giskana a niý konewka. Kaj jak godom, co chca půł funta hauskyjzy, to przedowaczka niý ŏtwiyro zdziwiono gymby. Zaś do sklepów, kaj odpowiadajom: a po polsku pan nie potrafi – niý łaża wcale. Owszem, po polsku potrafię, ale w Warszawie albo Krakowie, a u sia, na Ślůnsku, godom po ślůnsku!
Moją zakupową akcję w Hołdunowie, gdzie mieszkam, podchwyciło sporo ludzi. Stoli za mnom we raji i godali: ja, ja,mo recht, jak chcom u nos handolować, to niych się uczom tukejszyj godki! I jak ja odchodzi od sprzedawcy pouczającego, że tu jest Polska, więc proszę mówić po polsku. A w rzīć sie charnij, ida hań, kaj wiedzom, co chca. A baby ze raje idom ze symnom.
No i nagle okazało się, że na sztandzie, gdzie sprzedawca wie, co mi podać, gdy mówię „dejcie mi gymizana zupa” jest ruch i interes się kręci, a przy sąsiednim sztandzie pouczacza, że tu jest Polska ludzi niewielu, kupi tylko czasem jakiś Gorol, a Goroli na hołdunowskim targu mało. I nagle… nagle pouczacz z bagażówką na małopolskich blachach zadał sobie trud, wysilił się, i gdy mu się powie, że radiski, tomaty, oberiba a marekwia – nie poucza już, jak mamy mówić, tylko podaje to, o co się poprosiło. Nagle na piekarni pojawia się ogłoszenie, że zatrudnię sprzedawcę, ale ze znajomością języka śląskiego. Nagle w restauracji kelnerka nie przewraca oczami słysząc, że ma mi podać malc, tylko przynosi butelkę ciemnego piwa. A w sklepie wielobranżowym, gdy poszedłem kupić dwa gierglasy, właściciel, który jeszcze kilka lat temu pytał mnie, czy mógłbym się przestać wygłupiać (chciołech uwdy kupić klapiczka), teraz grzecznie mi te dwa gierglasy podał. Wie już też, co to klapiczka, bo zorientował się, że nieznajomość języka autochtonów zmniejsza jego obroty i dochody.
Kropla drąży skałę. Już i w Tychach jest sporo takich miejsc, na przykład dobre stoisko mięsne, na którym gdy młoda ekspedientka próbuje mnie obsłużyć, jej szef mówi: nie jesteś w stanie nic sprzedać temu panu, obsłużę ja, a ty słuchaj i się ucz, bo kiedyś może mnie nie być. I kiedyś go faktycznie nie było, tylko ta dziewczyna, mówię, że chce leberwuszt, a ona zaczyna przepraszać, że nie pamięta czy to salceson czy pasztetowa. Już nie poucza, że tu jest Polska, już nie pyta z obrażoną miną, czy po polsku nie potrafię – tylko przeprasza, że czasem jej się śląskie słowa mylą. Oczywiście, że grzecznie wyjaśniłem, bo ona grzecznie zapytała, rozumiejąc, że to ona ma problem, nie ja.
I tak się zastanawiam, ilu z tych utyskujących, że już nigdzie nie słychać godki, że ilekroć próbują coś kupić po śląsku, trafiają na pouczacza, że tu jest Polska – ilu z nich zamiast w tym momencie obrócić się na pięcie i pójść tam, gdzie ich obsłużą w naszym języku, karnie i grzecznie przechodzi na polszczyznę? Jeśli ekspedientka na Śląsku pozwala sobie pouczać was, że macie kupować po polsku, a wy polecenie to karnie wykonujecie – to nie dziwcie się potem, że ta ekspedientka nie odczuwa żadnej potrzeby nauczenia się języka regionu, w którym przyszło jej żyć i pracować. Ja sam, owszem, robię wyjątek, ale tylko gdy po akcencie słyszę, że mam do czynienia z Ukrainką. Ona dopiero się polskiego uczy, więc nie wymagam od niej, by równolegle uczyła się jeszcze jednego języka.
Jeśli będziemy się konsekwentnie domagać, by sprzedający nam rozumieli po śląsku albo bojkotować ich biznesy, sami dojdą do wniosku, że muszą się podporządkować. Wielu już to rozumie, a coraz liczniejsze szyldy po śląsku są nie tylko dowodem śląskiego patriotyzmu, ale też dostosowaniem się do tych rynkowych zasad. Po prostu taki szyld bardziej przyciąga, niż po polsku. To się po prostu ich właścicielom opłaca.
Mam oczywiście świadomość, że chodzi o śląski w formie szczątkowej, bo takim, jakim mówiono powszechnie jeszcze 50 lat temu, dziś nie posługuje się już niemal nikt. Ponad połowa śląskich słów, które pamiętam z dzieciństwa praktycznie wyszły z użycia. Także dlatego, że wyszły z użycia przedmioty, które tak nazywano, jak chociażby waszbret i waszkorb czy kołkastla – bo coraz mniej ludzi ma w mieszkaniach piece węglowe. Niedługo z powodu regulacji prawnych nie będzie miał nikt i kołkastla bydzie szło ŏboczyć ino we muzeum. Ale jeśli będzie to muzeum na Śląsku, dobrze, żeby przy tym przedmiocie w opisie użyto słowa kołkastla, a nie węglarka. Nie stanie się tak jednak, jeśli nie będziemy stale naciskać na obecność śląskiego w przestrzeni publicznej.
Słyszę czasem nawet bardzo zasłużone dla śląskości osoby mówiące, że śląski jest ich językiem domowym, ale publicznie mówią tylko po polsku. Język domowy to jakiś absurd. Język w którym rozmawiamy tylko z najbliższymi w czterech ścianach zanika, zamiera, z każdym dniem jest coraz uboższy. Po wojnie było na Śląsku wiele rodzin, które w domu rozmawiały po niemiecku, ale na ulicy nie, bo przez długi czas nie było wolno. I u ilu z tych rodzin niemiecki przetrwał? Prawie w żadnej, pokolenie sześćdziesięciolatków jeszcze jako tako językiem tym włada, ale trzydziestolatkowie już wcale, chyba że międzyczasie przenieśli się do Niemiec czy z jakiejś innej przyczyny ten język jest im potrzebny. Tak właśnie kończą „języki domowe”, co świetnie widać też po amerykańskiej polonii. Dlatego ktoś, kto bajdurzy, że śląski jest jego językiem domowym, tak naprawdę skazuje go na wymarcie, zapomnienie. Ci spece od „języka domowego” najczęściej rozmawiają w nim z własnymi, bardzo wiekowymi już rodzicami, ale z własnymi dziećmi już po polsku. I tylko nie wiem, czy bajdurząc o języku domowym okłamują innych, czy siebie też.
Dariusz Dyrda

***

Redaktor Naczelny Katowice Dziś: Mateusz Cieślak.

Jeśli zauważyliście coś ważnego lub spotkaliście się z problemem, który należy nagłośnić, kontaktujcie się: [email protected] lub przez „Wyślij Wiadomość” na Facebooku Katowice Dziś.

***

Poszukujemy współpracowników. Skontaktuj się mailowo lub przez Fb.

***
Pamiętaj! Komplet naszych artykułów i informacji tylko na WWW.

Dla facebookowiczów utworzyliśmy grupę: Ma ona aktualnie ponad 10 tys. członków – osób i instytucji – które mogą tam zamieszczać swoje wpisy i informacje. Nazywa się ona po prostu Grupa Katowice Dziś. W wyszukiwarce Fb można wpisać grupakatowicedzis

Zapraszamy.

***