Rodzina i dom są najważniejsze. Rozmowa z Jerzym Głybinem, wieloletnim aktorem Teatru Śląskiego.

Rodzina i dom są najważniejsze. Rozmowa z Jerzym Głybinem, wieloletnim aktorem Teatru Śląskiego.

17 lipca 2021 Wyłączono przez administrator

Anna Skrzypek: Lwów jest pana rodzinnym miastem. Czy bywa pan tam często?

Jerzy Głybin: We Lwowie mieszkałem do matury. Jak każdy lwowiak kocham to miasto. Nie bywam tam często.
Jeżdżę tam na Lwowską Wiosnę Teatralną, biorę udział w programach poetyckich. Ostatnio robiłem tam spektakl z moimi kolegami.

Jak trafił pan na śląską scenę?

Jeszcze będąc studentem wybrałem Teatr Śląski, gdyż był blisko Krakowa, gdzie wówczas mieszkała moja mama. Nigdy tego wyboru nie żałowałem. Grałem tam nieprzerywanie, oprócz lat 1977-79, gdy występowałem w Teatrze Polskim w Bielsku Białej.

Jaka była pana pierwsza rola?

W dramacie „Książę niezłomny”, Juliusza Słowackiego, wcieliłem się w postać Muleja. Była to rola idealna na debiut, bardzo znacząca. Przyjeżdżałem na próby do Katowic, ponieważ jeszcze wtedy grywałem dyplomy w Krakowie. Wspominam tę rolę z dużym sentymentem. Szkoła daje jakieś podstawy warsztatowe, natomiast dla aktora prawdziwa nauka zaczyna się na scenie – z innymi aktorami. Ten mój debiut miał miejsce we wrześniu 1975 roku.

Poznaliśmy więc pana pierwszą rolę. A ulubioną?

Raczej ulubione. Rola Iwana z „Braci Karamazow” i rola George’a z „Kto się boi Virginii Woolf”. Moja żona, Bogumiła Murzyńska, wystąpiła tam w roli Marty.

Jaka jest śląska widownia?

Lubię śląską widownię, ponieważ jest to wdzięczna widownia. Może nie jest otwarta na nowinki ale za to wrażliwa i inteligentna. Oczekuje dobrej sztuki. Ślązacy są konserwatywni, przywiązani do tradycyjnych wartości.

Czy to prawda, że w dobie Internetu ludzie przestają chodzić do teatru? I czy skutkiem pandemii będą puste teatry?

Gdy zaczynałem, teatry rzeczywiście miały większą widownię. Była liczniejsza, nie było Internetu. Teraz teatr robi się dziedziną sztuki dla koneserów i prawdziwych amatorów. A jeśli chodzi o pandemię, to myślę, że ludzie tęsknią za pójściem do teatru i znowu będą one pełne. Nie wróżę upadku teatru. Zawsze znajdą się jego wielbiciele.

Jak się pan czuje na scenie kameralnej, gdy widz jest tak blisko aktora? Czy pan lubi grać na takiej scenie?

Grać na takiej scenie jest trudniej, gdyż nie można „nakłamać”. Każdy fałsz widać tu jak na dłoni. Scena ta ma swój urok. Chociaż wolę większe sceny, na kameralnej też czuję się dobrze.

Uczy pan młodzież aktorstwa. Czy widzi pan od razu kto posiada talent, a kto trafił do szkoły aktorskiej przypadkiem?

Tu ważna jest osobowość. Jeśli można ją dostrzec, gra już jest warta świeczki. Nie wiadomo co w człowieku siedzi i co z niego się wykluje. By być dobrym aktorem trzeba się rozwijać. Ażeby naprawdę coś stworzyć, trzeba czytać dobrą literaturę, poezję, obcować z wielką sztuką, słuchać dobrej muzyki. Ludzie utalentowani czasem nie potrafią się otworzyć. Dlatego moim zadaniem nie jest osądzać a pokazać.

Zgaduję więc, że lubi pan nauczać.

Lubię być z młodzieżą, lubię ją uczyć. Dzielę się z nimi doświadczeniem. Praca w nauczaniu wymaga pokory.
Próbuję nauczyć młodzież wrażliwości i próbuję znaleźć z nią wspólny język.

Tworzy pan poezję. Czym ona jest dla pana? I gdzie można przeczytać pana utwory?

Kocham poezję, czytam ją i znam. Upiększa mi życie, wyciąga z szarości. Jest ucieczką przed beznadzieją, otwiera przede mną coś, co pomaga zwalczyć zwątpienie. Piszę z zamiłowania, gdy coś mnie nurtuje. Kilka moich wierszy ukazało się w „Miesięczniku Literackim”.

Poznajmy ten pański wiersz, który pan lubi najbardziej.

Homo Viator
moje podróże
rzeczywiste
po zielonej powierzchni wody leśnej
wśród roślin oplatających moje stopy
po śniegu pokrywającym oblodzone chodniki
gdy każdy krok jest niepewnością jutra
i kilku kolejnych dni, miesięcy i milleniów
po niebie gdy przeszukuję powietrze aż po horyzont w poszukiwaniu duchów motyli i świetlików
moje fantasmagorie – rusałka
unosząca się nad wodami jezior
albo przelatująca na koronami sosen
w poszukiwaniu miejsca, przez które
mogłaby wrócić do swojego świata,
do siebie, do błękitu głębi i zapachu rzęsy
skąd mogłaby wabić moje nienasycenie przygodą i wędrówką
starannie ukrywając swoją twarz przede mną
by nie obiecywać złudzeń spełnienia
by nie pozwolić mi na dosięgnięcie
jakiegokolwiek miejsca na widnokręgu
i rzeczywistości obrazu
ona wie, że wędrówka i sięganie po niedosięgłe
jest moim sensem, celem i wiecznym pragnieniem
nie do zaspokojenia

Co jest dla pana najważniejsze w życiu?

Kiedyś mi się wydawało, że najważniejszy jest teatr. Teraz uważam, że najważniejsza wartością jest posiadanie rodziny, domu. Dla mnie rodzina staje się czymś ważnym, nie przez to, że jest rodziną, ale że jest wartością sama w sobie. W czasie pandemii zbliżyłem się z moją żoną jak nigdy dotąd. Byliśmy zawsze ludźmi zapracowanymi (żona pana Jerzego, Bogumiła Murzyńska, jest znaną aktorką Teatru Śląskiego – przyp. aut.), zawsze obok siebie, jesteśmy dobrym małżeństwem, zawsze sobie bliscy, ale teraz wyjątkowo to odbieram i doskonale zdaję sobie sprawę, że dla mnie najważniejsza jest rodzina i dom. Lubię moich kolegów, lubię teatr, ale rodzina jest ponad wszystko.

Dziękuję za rozmowę.

Jerzy Głybin jest również wykładowcą Akademii Muzycznej w Katowicach.